Wiadomo nie od dziś, że za GlenAllachie nie przepadam. Jednak pierwsze wydanie edycji 30-letniej pokazało, że w odpowiednim wieku nawet nazwa destylarni mi nie przeszkadza. Edycja 21-letnia również zapowiada się obiecująco.
O samej whisky
Pierwsze butelkowanie oficjalnej edycji 21-letniej nastąpiło w 2020 roku, więc już trochę czasu minęło. Do maturacji użyto jedynie beczek po sherry Pedro Ximenez. Z pięciu beczek udało się wycisnąć 1600 butelek w mocy beczki 51.4%, bez filtracji na zimno i w naturalnej barwie.

Kolor: złoty
Zapach: seler, chleb razowy, czekolada mleczna, stara skóra, miód spadziowy, korek, cola
Smak: guma, kwaśny dąb, mokry tytoń, truskawki, lekko pikantny dąb, marynowany imbir
Finisz: gorzka czekolada, mokry tytoń, niedojrzałe orzechy włoskie, mokry popiół
Nos otwiera seler, który na szczęście szybko zanika i nie przeszkadza. Dalej chleb razowy, sporo czekolady mleczej i oczywiście stara skóra. Aby nie było za słodko pojawia się miód spadziowy i odrobina korka z posmakiem coli. W smaku delikatnie, brakuje trochę teksutry, chociaz jest ciut brudno i piwinicznie. Otwiera guma z kwaśnym dębem i mokrym tytoniem. Słodycz dają truskawki zbalansowane lekko pikantnym dębem i marynowanym imbirem. Finisz za to jest mocno wytrawny i kwaśny. Mnóstwo gorzkiej czekolady i mokrego tytoniu. Obecna są też, pojawiające się często w whisky po sherry, niedojrzałe orzechy włoskie. Wytrawność i kwasowość podbija kończący mokry popiół.
Mimo mocy i wieku brakuje intensywności i kopa. Przypomina mi to rozwodnioną kawę lub przefiltrowaną whisky. Nie jest źle, jest nawet całkiem dobrze, ale szału nie ma.