Recenzja: Ben Nevis 1998 Bourbon Hogshead #1470 The Finest Malts

Ben Nevis 1998 Bourbon Hogshead #1470 The Finest Malts City Landmarks

Niezależne wydania Ben Nevis od kilku lat podbijają polski rynek whisky. Widać to poprzez rodzime butelkowania (już zaraz piąta butelka z tej destylarni od The Taste of Whisky, nie ominęła ona również selekcji Best Whisky Market czy Loży Dżentelmanów), czy chociażby popularność na różnych spotkaniach, degustacjach czy samplingach. Polsko-niemiecki duet The Finest Malts długo kazał nam czekać na swojego Ben Nevisa, ale w końcu jest.

O samej whisky

Destylat z rocznika 1998 dojrzewał przez 24 lata w beczce po bourbonie numer 1470. Rozlano 168 butelek w mocy beczki 49.1% bez filtracji na zimno ani barwienia.

Ben Nevis 1998 Bourbon Hogshead #1470 The Finest Malts City Landmarks

Kolor: słomkowy
Zapach: trawa cytrynowa, plastelina, miód gryczany, zgniłe poziomki, przejrzałe gruszki, zjełczałe masło, wanilia
Smak: cytrusy, słodki dąb, biały pieprz, pikantny dąb, plastelina, plastik, benzyna
Finisz: plastik, cierpki dąb, stara skóra, parafina, benzyna

O, w końcu Ben Nevis, który pachnie jak Ben Nevis. Czyli chemiczny śmierdziel i brudas. Co nie zawsze oznacza, że dobrze – tutaj jest conajmniej dziwnie. Mnóstwo trawy cytrynowej od razu mieszającej się z plasteliną. Ale brakuje benzyny. Dalej dziki miód i zgniłe poziomki, przejrzałe gruszki. Zalewają nas zjełczałe masło i wanilia. Całość przypomina mi starą, aż zbyt naturalną, zjełczałą woskową świecę. Właśnie tego słowa szukałem. Zjełczała. Aż do przegięcia, idzie w jakieś zużyte smary czy tłuszcze. Z czasem w kieliszku aromaty się integrują i jest ciut lepiej, ale lekki niepokój pozostaje. W smaku na szczęscie dużo bardziej cywilizowanie. Otwierają cytrusy i delikatnie słodki dąb z białym pieprzem. Nagle pojawia się agresywny pikantny dąb, a po nim Ben Nevis w pełnej okazałości – plastelina, plastik i benzyna. Ogólnie jednak ciut za prosto i za płasko. Finisz jest w porządku, również brakuje mu trochę intensywności. Głównie plastik i cierpki dąb. Sporo zakakującej starej skóry, dalej parafina i benzyna.

Zbyt szalona whisky, przynajmniej w pierwszym kontakcie, jak dla mnie. Przeżyłem trochę szok, jak jak przy pierwszym podejściu do 10-letniego Ben Nevisa. Tutaj jednak byłem na to przygotowany i nie zostałem wzięty z zaskoczenia. Jednak wciąż poległem i zostałem przytłoczony.

Niemniej, cieszę się, że została zabutelkowana. W zalewie mało Ben Nevisowych roczników 1996 i 1997 w końcu dostajemy coś prawdziwego.

Ocena: 88/100

Czytam i polecam: DramHunter | MaltVader | Fine Spirits Club