Obecne butelkowania Cardhu są absolutnie poza kręgiem moich zainteresowań, jednak próbowanie whisky butelkowanych dekady temu zawsze jest ciekawym przeżyciem. Po zetknięciu Cardhu 12-letniej z lat 70. na festiwalu w Mediolanie zacząłem szukać starszych wydań Cardhu. Udało mi się trafił na zaledwie 5-letnią edycję Pure Highland Malt z włoskiego importu Wax & Vitale również z lat 70.
Wiadomo, że tak młoda whisky, tym bardziej w obniżonej mocy, pewnego poziomu po prostu nie przeskoczy. Mimo to, bardzo ciekawią mnie takie edycje, gdzie to destylat gra pierwsze skrzypce. W tamtych czasach beczki były po prostu lepsze, a beczki wybierane do butelkowania jako single malt (nawet jako oficjalne butelkowanie z dolnej półki) przechodziły bardzo staranną selekcję. Po prostu było z czego wybierać, gdyż popyt był dużo mniejszy. Ciekawym eksperymentem jest więc wyeliminowanie tego czynnika (na ile się na) z równania i skupienie właśnie na samym destylacie.
O samej whisky
Jak wspomniałem, moja butelka to 5-letnia edycja przewidziana na rynek włoski i importowana przez Wax & Vitale. Na etykiecie przeczytamy, że butelkowana jest przez John Walker & Sons w Kilmarnock, a nie, jak to obecnie bywa, w samej destylarni. Poza tym znajduje znajduje się również informacja o mocy 40%, co jest dosyć zagadkowe, gdyż w tamtym czasie standardem było wciąż 43%.
Kolor: złoty
Zapach: stary papier, cierpkie cytrusy, słód, zielony melon, maślany, wrzosy, gaz ziemny, gruszki w zalewie, ziemisty, orzechy włoskie
Smak: melon, słodka gruszka, mokre drewno, słód, wrzosy, mdły plastik
Finisz: gorzki dąb, wrzosy, gorzkie zioła, gorzki plastik, czerwony pieprz, orzechy włoskie
Nos bardzo lotny, dużo aromatów pokazujących tradycyjny charatker szkockiej whisky, ale niestety czuć tę obniżoną moc. Co z drugiej strony czyni ją bardzo przystępną. Zaczyna się od zakurzonego starego papieru (zapewne efekt butelkowej maturacji), następnie cierpkie cytrusy i sporo słodu. Idąc dalej, niezbyt słodki zielony melon i w końcu ten szkocki charakter, czyli aromat maślany z dawką wrzosów. Dalej przebija gaz ziemny, momentami pojawia się trochę gorzkiego plastiku, ale po chwili w kieliszku jest on już niewyczuwalny. Z tyłu gruszki w zalewie, ziemistość i orzechy włoskie. W smaku niestety moc odbiera sporo uroku. Na pierwszym planie melon ze słodką gruszką. Trochę dziwnego, niezbyt przyjemnego, jakby gnijącego mokrego drewna. Dalej słód i wrzosy, ponownie wypływa mdły plastik. Finisz mało intensywny, ale dosyć długi. Głównie gorzki dąb, torchę wrzosów i gorzkich ziół, oraz gorzki plastik. Do tego czerwony pieprz i orzechy włoskie. Nie brzmi to za dobrze, ale, wbrew pozorom, bardzo współgra ze smakiem.
Na dziesiejszy standardy, ten poziom dla większośći whisky z dolnej półki (biorąc pod uwagę wiek, mam na myśli głównie pozycje NAS) jest nie do przeskoczenia. Powiedziałbym, że ten klimat bardzo delikatnej i zwiewnej whisky, a zarazem, mimo owocowości, dosyć wytrawnej, osiągają najlepsze blendy. Ale nie te aspirujące do bycia ciekawostkami dla znawców whisky ze sporą ilością komponentu słodowego. Paradkosalnie (przynajmniej wizerunkowo, bo technicznie robi to sens), najbliżej jest Johnnie Walker Blue Label.