Whisky niefiltrowane, niebarwione i w mocy beczki obecne są już w portfolio chyba każdej destylarni. Teraz, aby produkt wyróżniał się z tłumu trzeba pokombinować z drożdżami, odmianą jęczmienia, czy czasem fermentacji. Nowy manager Laphroaiga (a może raczej dział marketingu) nie śpi i chętnie wskakuje do tego pociągu rozpoczynając nową serię Elements.
O samej whisky
Laphroaig Elements L 1.0 to whisky bez oznaczenia wieku i niefiltrowana. Butelkowana w mocy 58.6%, ale oficjalnie nie jest to moc beczki (choć zapewne blisko, bo jest wyższa niż niektóre wydania z serii Cask Strength). Dojrzewała w beczkach po bourbonie.
A teraz nerdowe szczegóły, bo powyższy opis można zastosować do bardzo wielu pozycji z rynku. Do produkcji inauguracyjnej edycji Laphroaig Elements wykorzystano wyłącznie jęczmien z Islay i zesłodowany w destylarni, a zacier fermentował aż przez 55 godzin. Zazwyczaj w destylarni destyluje się na raz 11 ton brzeczki pochodzącej z 2 dwóch kadzi zaciernych. W tym przypadku odwołano się do metod sprzed lat 90. i użyto 8.5 ton brzeczki z jednej kadzi oraz drugiej partii 11 ton przygotowanej według obecnych standardów. Dodatkowo, połowa z użytej brzeczki to używana obecnie poł-mętna brzeczka, a druga połowa to mocno mętna brzeczka, która podobno ma zawierać więcej nut fenolowych.
Kolor: złoty
Zapach: suchy torf, siano, brzeczka, sosna, wanilia, wędzonka, cytrusy, karmel, mentol
Smak: cytrusy, popiół, wędzonka, chmiel, pikantny dąb
Finisz: popiół, cytrusy, siano, sosna, karmel, spalony dąb
Mimo widocznej oleistości, od pierwszego kontaktu czuć, że to bardzo lotna whisky. Mnóstwo suchego torfu, siana i brzeczki to nie do końca to, do czego przyzwyczaił nas Laphroaig. Dodatkową konsternację możne wprowadzić spora ilość sosny i mentolu. Bardziej przypomina mi to Kilchomana po bourbonie czy Caol Ilę. Emocje opadają przy bezpiecznych wanilii, karmelu i wędzonce, oraz klasycznych cytrusach. W smaku mniej zaskoczeń, dominują cytursy z popiołem i delikatnie słoną wędzonką. O typie brzeczki delikatnie przypomina chmiel. Niestety jest dosyć pikatnie, głównie w dębową stronę. Finisz podobnie, dalej, jak to w Laphroaigu, mnóstwo popiołu, ale tym razem także sporo cytrusów i siana. Trochę sosny i karmelu. Na koniec dobrze znany klasyczny dąb.
Wychodzi na to, że eksperymentalne podejście do zacieru daje jakby bardziej ziołowy i rzeczywiście bardziej lotny destylat. Jest trochę inaczej niż zwykle, mniej tłusto, ale nie jest to podróż w stronę owocowości, którą tak cenimy w starych Laphroaigach. Nie do końca widzę to jako krok w dobrą stronę. Nie czuję też, aby ta edycja w jakikolwiek sposób przewyższała dowolną Cask Strength. Udana whisky, nieudany eksperyment. Przynajmniej nowa etykieta ładna.