Z serią Scottish Wildlife spotkaliśmy się już przy okazji 16-letniej Imperial, która okazała się niestety mocno rozczarowująca. Tym razem spróbujemy czegoś, co powinno trafić w moje gusta, czyli Port Ellen prosto z Islay.
O samej whisky
Po kodzie butelkowania wydaje się, że nastąpiło ono w 1993 roku, co przy podanym wieku 14 lat dawałoby whisky z rocznika 1979 lub 1978. Wiemy też, że whisky jest niebarwiona i w mocy 43%.
Kolor: słomkowy
Zapach: ser cheddar, świeże siano, białe winogrona, słone glony, spalony dąb, słodki torf, mentol
Smak: cytrusy, słód, słodki dąb, lakierowana skóra, popiół, glony, lekko metaliczny
Finisz: cytrusy, pikantny dąb, czerwony pieprz, gorzki popiół
Nos mocno rolny i organiczny, przypomina trochę handfille Bowmore. Ser cheddar i słodki torf. Mimo to bardzo świeży, czego najlepszym przykładem jest świeże siano oraz białe winogrona. Za brudny element odpowiadają słone glony. Zapach uzupełnia spalony dąb i mentol. Na języku ciut płasko, obniżona moc daje się we znaki. Dominują cytrusy i słód wymieszany ze słodkim dębem. Do tego lakierowana skóra i popiół. Ponownie pojawiają się glony, jest lekko metalicznie, ale ogółem bardzo czysto, nawet za czysto. Finisz nie zaskakuje, otwierają cytrusy z przyjemnym pikantnym dębem (przy tej mocy aż tak nie razi). Do tego delikatny czerwony pieprz i na koniec gorzki popiół.
Całkiem porządna pozycja, tym bardziej jak na 43% mocy. Brakuje jej jednak trochę brudu i chemiczności, które tak bardzo lubię w Port Ellen. Ta świeżość i owocowość bardziej przypomina klimaty Laphroaig.