Wszystkie whisky z destylarni Bowmore, które do tej pory ukazały się na blogu, były raczej współczesnymi butelkowaniami. Dobrze się złożyło, że w pakiecie miniaturek z lat 90. pojawiła się Bowmore Legend – whisky, której chciałem spróbować już od jakiegoś czasu.
O samej whisky
Jak to whisky z niższej półki z lat 90. tak i tutaj mamy do czynienia z produktem barwionym i filtrowanym na zimno, dodatkowo w mocy 40% i bez oznaczenia wieku.
![Bowmore Legend B. 90s](https://whiskytime.pl/wp-content/uploads/2024/01/IMG_4489-1024x768.jpg)
Kolor: jasnozłoty
Zapach: słodki torf, parafina, wędzony boczek dunder, przejrzałe owoce, nori, zagaszone ognisko
Smak: spalony dąb, słodki torf, cytrusy, lekko pikantna papryka, gorzki plastik
Finisz: spalony dąb, lekko chemiczny, popiół, cierpki dąb, chmiel
Nos jest bardzo obiecujący. Przeplatają się słodkie, lekko plastikowe i mdłe nuty torfu z umami i słodkimi, nadpsutymi owocami. Bez wątpienia mamy do czynienia z whisky z Islay. Może jednak ten Ben Bracken Islay to, jak mówią niektóre pogłoski, rzeczywiście Bowmore? W smaku ciut płasko, na przedzie spalony dąb mieszający się ze słodkiem torfem. Lekko pikantna, wędzona papryka i odrobina gorzkiego plastiku. Pod tym wszystkim cytrusy. Finisz nie zaskakuje, ale całkiem dobrze podsumowuje wszystko co się wydarzyło. Na przodzie ponownie spalony dąb z mocnymi nutami chemicznymi oraz popiołem. Kończy się wytrawnie cierpkim dębem oraz gorzkawym chmielem.
Nie jest to wielkie rozczarowanie, ale liczyłem na ciut więcej. Może w wyżej mocy whisky wypadłaby ciut lepiej? Głównym zarzutem jest w końcu bardzo płaska tekstura. Mimo tego, bardzo ciekawym doświadczeniem jest doznanie tej chemiczności i mdłości w Bowmore, którą zauważam w tej whisky coraz częściej.