Dawno na blogu nie było Scotch Universe. Trochę zwolnili obroty. Dziś butelka nie pochodząca z najnowszego rozlewu, a mimo to budząca spore emocje. Nie ma się czemu dziwić, jeśli na etykiecie widnieje Islay i rok 1815.
O samej whisky
Współrzędne tego bottlingu to 103° P.2.1′ 1815.4. Oznacza to 103 miesiące (czyli ponad 8 lat) maturacji w beczce po sherry pierwszego napełnienia, która została zalana w 2011 i zabutelkowana w 2020 w mocy beczki 57.8%. Bez filtracji i bez barwienia. Ostatnia liczba oznacza destylarnię – w tym przypadku z Islay założoną w 1815 roku. Mamy więc dwie możliwości – Laphroaig albo Ardbeg.
Kolor: jasnozłoty
Zapach: świeży chleb, Maggi, guma, przypalony boczek, mentol, barbecue, chili, przypalony ser, przypalona śliwka
Smak: mięsny, słony, lekko słodki, popiół, spalona wiśnia, spalony boczek
Finisz: popiół, spalone drewno, stek z grilla, popiół
Na nosie otwiera świerzy chleb z mnóstwem umami – Maggi, przypalony boczek, sos barbecue, przypalony ser i przypalona śliwka. Do tego guma, mentol i chili co daje obraz brudnej beczki po sherry. W smaku również króluje umami. Jest bardzo mięsnie z ponownie dużą dawką spalonych wiśni i boczku. Do tego przyjemny balans słonych i słodkich aromatów. Obowiązkowy popiół. Popiół otwiera też potężny finisz, gdzie poza nim jest mnóstwo spalonego drewna i steka z grilla. Na końcu również pozostaje posmak popiołu, który trwa bardzo długo.
Bardzo smaczny mariaż torfu i sherry. Poprzez olbrzymią ilość popiołu skłaniałbym się ku Laphroaig.