James MacArthur w zeszłym roku trafił na listę bottlerów których wypatruję, między innymi dzięki bardzo przyjemnej Bunnahabhain 1978. Nie można powiedzieć, że śledzę, bo nie wygląda jakby firma dalej działała. W każdym razie, dzięki niezłej dostępności miniaturek pojawiają się okazje do spróbowania najróżniejszych whisky z roczników z lat 70. i 80.
O samej whisky
Tym razem padło na Ardmore, czyli destylarnię z którą miałem mało do czynienia. Etykiety miniaturek zawsze są skąpe w informacje, znamy datę destylacji, czyli rok 1980, a drogą eliminacji wypada na butelkowanie w 1998 w mocy beczki 51.4%. Z pełnowymiarowej butelki dowiemy się za to, że to whisky z pojedyńczej beczki po bourbonie numer 3005. Bez filtracji na zimno ani barwienia karmelem.
Kolor: złoty
Zapach: cytrusy, kandyzowana skórka cytrynowa, mokre liście, stary magazyn, pasta do skóry, sosna, plastik, wosk
Smak: cytrusy, słodki dąb, plastik, pikantny dąb, lekko perfumowany, lekko słodowy
Finisz: pikantny dąb, gorzki popiół, stara skóra
Nos bardzo świeży i organiczny, a zarazem dosyć wytrawny. Dużo cytrusów i kandyzowanej skórki cytrynowej. Miłym zaskoczeniem jest lekko brudny akcent mokrych liści i starego magazynu. Nuta ziołowa w postaci sosny. Odrobina plastiku, a może bardziej parafiny i wosku, ale przyjemna. Na języku średnia tekstura. Zaczynają znów cytrusy z nutą słodkiego dębu. Wraca plastik. Potem lekki skręt w stronę pikantego dębu i lekko perfumowanych aromatów. Minimalnie słodowo. Finisz niezbyt rozbudowany, dominuje pikantny dąb, gorzki popiół i stara skóra.
Podobnie jak to było w przypadku Bunnahabhain, dostajemy whisky ze świetnym balansm. Nie za słodka, lekko owocowa, a zarazem wytrawna. Ciekawa jest delikatna obecność nut przypominających bardziej beczkę po sherry.