Eksploracja starych miniaturek trwa w najlepsze. Tym razem trafił się nie lada rodzynek, bo wydanie na rynek amerykański, a nie jak zazwyczaj bywa, europejski. Johnnie Walker Black Label importowany przez Somerset Importers Ltd., firmę założoną przez korporacje Canada Dry w 1968 roku. Mamy więc do czynienia z butelkowaniem z końca lat 60. lub początku 70.. Ciekawostką jest pojemność 1/10 pinty, czyli lekko ponad 47ml.
O samej whisky
Black Label od zawsze (i oby na zawsze) to whisky 12-letnia. Tutaj w mocy 86.8 proof, czyli 43.4%.
Kolor: ciemnozłoty
Zapach: korzenny, stary magazyn, wilgotne drewno, karmel, stara skóra, rum, kokos
Smak: korzenny, pikantny dąb, mocny dąb, brązowy cukier, stara skóra, stary magazyn
Finisz: gorzka czekolada, popiół, spalone pestki wiśni, gorzka herbata
Po nosie spodziewałem się czegoś bardziej dymnego, a tymczasem najbardziej przypomina mi stare grainy. Mocno korzennie z dużą dawką starego magazynu i wilgotnego drewna. Do tego karmel i stara skóra, troche rumu Foursquare i kokosa. W smaku wytrawnie, pikantnie i kwaskowo. Dalej korzennie z mocną nutą pikantnego dębu. Trochę brązowego cukru, ponowanie stara skóra i stary magazyn. Finisz bardzo przyjemny, sporo gorzkiej czekolady i kwaśnego popiołu. Do tego spalone pestki wiśni i na koniec gorzka herbata.
Różnica profilem od aktualnej edycji jest dużo mniej wyczuwlana niż bym zakładał. Tutaj jednak komponent zbożowy jest dużo lepiej zintegrowany, whisky jest też bardziej intensywna, bardzo dobrze zbalansowana, idąca bardziej w nuty rumowo-dębowo-lukrowe, a mniej kwiatowo-perfumowane. Zdecydowanie czuć wpływ beczek po sherry – mimo braku karmelu (tak zakładam) kolor też jest ciemniejszy. Różnicę najbardziej czuć na finiszu, który jest bardzo bogaty i intensywny. I po prostu jest, czego nie można powiedzieć o współczesnej edycji Black Label.