Diageo i Talisker w ofensywie są już od dłuższego czasu. Port Ruighe, obecna na rynku od 2013, jest jednak, moim zdaniem, jedną z ciekawszych pozycji w podstawowej ofercie destylarni. Podobnie jak w przypadku edycji Distillers Edition, tak i tutaj mamy do czynienia z finiszowaniem.
O samej whisky
Jak wskazuje nazwa, jest to finiszowanie w beczkach po porto (chociaż tak naprawdę Port Ruighe to pierwotna nazwa Portree, największego miasta na wyspie Skye). Tym razem jednak dostajemy whisky bez określenia wieku. Wiemy też, że jest filtrowana na zimno i barwiona karmelem. Charakterystyczna moc 45.8% na szczęście pozostała.
Kolor: złoty
Zapach: słodki dym, gotowana marchew, Maggi, mentol
Smak: lekko słodki, czerwone owoce, żurawina, popiół, pikantny dąb
Finisz: pikantny dąb, wędzone wiśnie, słodki tytoń, kwaśny popiół
Nos otwiera słodki i lekko chemiczny dym. Przypomina mi to trochę Ben Bracken Islay, chociaż tam było tego aż za dużo. Czasem pojawia się to też w bardzo młodych Lagavulinach. Daje to do myślenia, ile Port Ruighe może mieć lat. W każdym razie, słodki dym uzupełnia gotowana marchew i słone Maggi. Brakuje typowej morskości znanej z Taliskera, ale za to jest ciekawy mentol. Na języku bardzo gładko, od razu czuć przyjemną, ale nieprzytłaczającą słodycz. Głównie czerwone owoce (żurawina), potem popiół i pikantny dąb. W ten sposób płynnie przechodzimy w finisz. Tutaj pojawiają się też wędzone wiśnie oraz słodki suchy tytoń. Na koniec kwaśny popiół. Momentami potrafi być lekko alkoholowo.
Whisky zdecydowanie bardziej dymna niż klasyczny Talisker 10-letni. Mimo braku deklaracji wieku zostawia w tyle tragicznego Taliskera Skye. Port Ruighe nie jest pozycją wybitną, ale bardzo przyjemną do niezobowiązującego sączenia.