Dziś nielubiany Dalmore od lubianego Whiskybrokera. Czyli ciąg dalszy eksploracji destylarni, których jeszcze nie piłem.
Dalmore może nie jest tak bardzo nielubiany, co najbardziej wyśmiewany w kręgach miłosników whisky. Richard Patterson, ich master distiller, znalazł się nawet na kilku etykietach Whisky Sponge. A to wszystko za sprawą zamiłowania do karmelu oraz filtracji na zimno. Pytanie czy to jego zamiłowane, czy księgowych Whyte & Mackay. Na pewno nie można odmówić mu jednak doświadczenia i wiedzy. W każdym razie, oficjalne wydania Dalmore większych emocji raczej nie budzą, chyba, że co często się zdarza, butelkują bardzo wiekowe whisky.
O samej whisky
Tym razem Whiskybroker trochę zaskakuje i żongluje beczkami, co raczej nie jest w ich stylu. Otóż w kwietniu 2007 nieznana beczka 702099 została napełniona destylatem. W styczniu 2019 zawartość rozlano do czterech oktaw po Oloroso, które dojrzewały do czerwca 2020, kiedy to zostały zmieszane i zabutelkowane w mocy beczki 54.7% bez filtracji na zimno ani barwienia. Daje to w sumie 14 lat maturacji.
Kolor: rubinowy
Zapach: crème brûlée, pieczone jabłka w karmelu, wilgotna piwnica, kompot, susz owocowy
Smak: gorzkie pestki wiśni, gorzka czekolada, żurawna, stara skóra, lakier
Finisz: proch strzelniczy, siarka, gotowane warzywa, kwaśny dąb, gorzka czekolada
Bardzo ciężki nos. Atak aromatów wszelkiej maści karmelu i toffee. W tym pieczone w karmelu czerwone jabłka. Coś jakby przypalnego, bynajmniej nie dymnego, chyba najbliżej crème brûlée. Z czasem wychodzi odrobina wiśni i wilgotnej piwnicy z odrobiną pleśni oraz wilgotnego drewna. Na samym końcu świąteczny kompot z suszu. Syropowo słodko. Na języku całkiem tłusto, ale już nie tak słodko. Gorzkie pestki wiśni i dużo gorzkiej czekolady. Dalej w kwaśne rejony prowadzi żurawina. W tle pojawia się stara skóra i lakier. Finisz zaczyna sie dosyc agresywnie prochem strzelniczym i siarką by po chwili skręcić w gorzkie gotowane warzywa i kwaśny dąb. Na samym końcu trochę się uspokaja i wraca gorzka czekolada.
Prawdziwy rollercoaster. Whisky nieoczywista. Na nosie ultra słodka. Na języku raczej wytrawna i kwaśna, co jest zaskoczeniem biorąc pod uwagę Oloroso. Trochę przypomina mi Tamdhu z linii Chapter od Jarka Bussa, ale niestety nie mam już sampla do bezpośredniego porównania. Finisz to z kolei skręt w klimaty warzywno-skórzane, bardziej przypomiające Glendronacha. Całościowo wypada dobrze i intrygująco. Zdecydowanie warto spróbować, a nawet kupić butelkę. O to drugie może być niestety ciężko.