Dziś trochę nietypowy Glenfarclas. Nie dlatego, że mamy do czynienia z jakimiś wyjątkowymi beczkami, ponieważ jest to wciąż sprawdzona receptura. Nietypowy jest fakt, że jest to whisky rocznikowa, a jednocześnie wciąż kupaż kilku beczek, co w tej destylarni rzadko się zdarza.
O samej whisky
Jak wynika z etykiety whisky dojrzewała wyłączenie w beczkach po sherry Oloroso od destylacji w 1997 do butelkowania w 2018 roku. Nastąpiło to w mocy 46% bez filtracji na zimno i w naturalnej barwie. Rozlano 6000 butelek.

Kolor: złoty, lekko pomarańczowy
Zapach: miód, brzoskwinie, słód
Smak: pestki wiśni, słód, dąb, pieczone jabłko
Finisz: stara skóra, tytoń, gorzkie pestki wiśni
Nos lekko trąci alkoholem, pod tym jednak znajdziemy nienarzucającą się miodową i brzoskwiniową słodkość. To wszystko na bardzo słodowym podkładzie. W smaku czuć wpływ obniżenia mocy. Zapewnia to jednak wysoką przystępność. Na początku delikatnie słodko, momentami lekko pieprzenie, dominują pestki wiśni i delikatnie pikantny dąb, momentami pieczone jabłko. Można wyczuć całkiem sporo słodowości. W tym przypadku nie ma co się rozpisywać – smakuje po prostu jak dobra whisky słodowa, bez zbędnych kombinacji. Finisz dość długi, choć delikatny. Na początku trochę starej skóry, potem tytoń i gorzkie pestki wiśni. Zdecydowanie wytrawny.
Bardzo przyjemna whisky na poziomie. Nie zaskakuje, nie urywa, poprawny popijacz. Mimo to, jeśli macie szansę, warto spróbować. W butelce tej wpływ beczki po Oloroso jest wyczuwalny, jednak pierwsze skrzypce wciąż gra tutaj destylat. Jest to ostatnio bardzo rzadkie zjawisko. Ogólny odbiór psuje przebijający się momentami alkohol.