Recenzja: Wolfburn Morven

Wolfburn to stosunkowo młoda destylarnia, ponieważ działa dopiero od roku 2013. Powstała jednak tuż obok zgliszczy destylarni o tej samej nazwie, które działała przez około 50 lat ponad dwa stulecia temu. Obie inkarnacje korzystają z tego samego źródła wody – strumienia Wolf Burn. Cały proces produkcji, poza słodowaniem, odbywa się na miejscu.

O samej whisky

Wolfburn Morven to whisky NAS, czyli bez określenia wieku. Nie przeszkadza to jednak producentowi butelkować ją w 46% bez filtracji na zimno i w naturalnej barwie. Destylat bazuje na lekko torfionym słodzie (10PPM) i dojrzewa w beczkach po bourbonie (pierwszego oraz drugiego napełnienia) oraz quarter cask w których wcześniej dojrzewała whisky Laphroaig.

Kolor: jasne białe wino
Zapach: słód, zielone jabłka, cytrusy
Smak: lekko pikantny, słód, grejpfrut
Finisz: gorzki dąb, czerwony pieprz

Zapach bardzo delikatny, dym praktycznie niewyczuwalny. Na pierwszym planie słód, trochę zielonych jabłek i cytrusów. W zapachu przypomina mi ciut rozwodnionego Kilchomana Machir Bay. W smaku lekko pikantnie, słód dalej wyczuwalny. Do tego odrobina gorzkiego grejpfruta. Finisz dominuje gorzkawy dąb (czyzby wpływ quarter casków?) oraz próbujący to zbalansować, słodkawy czerwony pieprz.

Lekko, niezobowiązujący, całkiem przyjemnie, choć dosyć pieprznie. Poza wspomnianym Kilchomanem przypomina mi też odrobinę destylaty Highland Park. Jak na tak młodą whisky pozytywne zaskoczenie.

Ocena: 79/100

Dodaj komentarz

Czytam i polecam: DramHunter | MaltVader | Fine Spirits Club