Na horyzoncie pojawił się nowy Ledaig, a nawet cała seria. Poświęcona jest Johnowi Sinclairowi, czyli założycielowi destylarni Tobermory. Pierwsze wydanie nawiązuje do hiszpańskiego galeonu, który zatonął u brzegów wyspy Mull. Podobno przewoził klejnoty, do których whisky ma nawiązywać kolorem.
O samej whisky
Tym razem, co jest raczej rzadkością w przypadku Tobermory, dostajemy butelkę bez deklaracji wieku, czyli NAS. Whisky dojrzewała w standardowych beczkach po bourbonie i finiszowana była w beczkach po hiszpańskim winie Rioja. Butelkowanie nastąpiło w charakterystycznej mocy 46.3% w naturalnej barwie i bez filtracji na zimno.
Kolor: jasnoróżowy
Zapach: truskawkowy dym, wiśnie, świeży chleb, lukrecja
Smak: truskawki, poziomki, pestki wiśni
Finisz: wędzonka, dąb, popiół
Na nosie definitywnie słodko. Truskawkowy dym, trochę wiśni. Do tego świeży chleb, przypominający lekko Caol Ile. Słodycz przełamuja obecna w tle lukrecja. W smaku również dominują truskawki i poziomki. Delikatnie słodko, ale nie syropowo. Kontrastem jest odrobina pestek wiśni. Całość dosyć delikatna ale całkiem ułożona i zbalansowana. Finisz bardzo delikatny, trochę wędzonki, trochę goryczki z nieagresywanego dąb, oraz odrobina popiołu. Całościowo przypomina mi rozwodnionego Ardbega z dodatkiem soku malinowego. Czyżby pomysł na nowego drinka?