Z bloga powinno jednoznacznnie wynikać, że kocham torf. Port Charlotte, czyli torfowy Bruichladdich, zdecydowanie wygrywa w moim rankingu z nietorfowymi whisky z tej destylarni.
Słód do produkcji Port Charlotte suszony jest torfem do uzyskania 40PPM fenoli, co wpasowuje się w widełki mocno torfowych whisky (35PPM – 55PPM), jednak wygląda dosyć blado w porównaniu z Octomore z tej samej stajni.
O samej whisky
10-letnia Port Charlotte to, obok nietorfowego Classic Laddie, jedyna edycja destylarni Bruichladdich będąca w ich core range. Przy każdym rozlewie master blender stara się uzyskać whisky o tym samym smaku. Poza tymi dwoma bottlingami, wszystkie inne są rocznikowe i mogą się znacznie od siebie różnić (chociażby Port Charlotte Islay Barley 2011 i 2012).
Whisky została wyprodukowana wyłącznie ze szkockiego jęczmienia. Dojrzewała w beczkach po bourbonie (pierwszego – 65% – i kolejnego napełnienia – 10%) oraz francuskim winie drugiego napełnienia (25%). Zabutelkowana w obecnym standardzie Bruichladdich, czyli 50% alkoholu bez filtracji na zimno i w naturalnej barwie.
Kolor: jasny olej
Zapach: słodki, ziemisty dym, cytrusy, grejpfrut, mango, dojrzałe owoce tropikalne
Smak: tłusty, dymny, bardzo ziemisty i torfowy, cytrusy, delikatnie pikantna
Finisz: długi, dużo dymu, cytrusy, popiół, pikantny dąb
Trochę inaczej zapamiętałem Port Charlotte 10-letnia z poprzenich podejść. Tym razem zdecydowanie posmakowało. Świetny, ziemisty torf uzupełniony dojrzałymi cytrusami. W smaku bardzo tłusto i okrągło, jest torf ale nie ma popiołu, który pojawia się dopiero na finiszu razem z niestety pieprznym dębem. Swoją zgniłą owocowością przypomina mi stare wydania Laphroaig.