Recenzja: Kilchoman Am Burach

I znów dostajemy NAS od Kilchomana. Tym razem dosyć nietypowo, bo z beczek po porto. Jak podaje producent, jeden z pracowników w 2014 roku przez przypadek wymieszał vatting przeznaczony do Machir Bay (czyli z beczek po bourbonie i po sherry) z destylatem z beczek po porto. Ta mieszanka trafiła z powrotem do beczek po bourbonie by znów trafić do beczek po porto na 6 miesięcy finiszowania.

O samej whisky

Mamy więc kilka beczek, reracking, a na koniec finiszowanie. To wszystko zabutelkowano w 46%, bez filtracji na zimno i bez barwienia. Czyli wszystko po staremu w Kilchomanie.

Kolor: jasny różowy
Zapach: siano, żurawina, maliny, owoce leśne, dym, cytrusy
Smak: popiół, maliny, owoce leśne, cytrusy, lekki dym
Finisz: słodkie maliny, popiół, lekko dębowy

Nos bardzo w stylu Laphroaiga, ale z dużą dozą czerwonych i leśnych owoców. Jak na Kilchomana bardzo dużo dymu. W smaku lekko i orzeźwiająco. Na pierwszym planie owocowa słodycz przełamana kwaskowością. Cała słodycz jest na szczęście owocowa, a nie syropowa. Na początku na języku dominują smaku po porto, czyli maliny i owoce leśne, by po chwili przejść w typową beczkę po bourbonie, czyli cytrusy i dym. Na finiszu najpierw delikatnie słodko, potem zostaje tylko wytrawny popiół i trochę dębiny. Bardzo ciekawa, ewoluująca w ustach pozycja.

Ocena: 89/100

Dodaj komentarz

Czytam i polecam: DramHunter | MaltVader | Fine Spirits Club