Recenzja: Glenfiddich Fire & Cane

Czwarte wydanie z Experimental Series z roku 2018 to coś wyjątkowego. W najnowszej edycji Brian Kinsman zdecydował się użyć również destylatów torfowych, które dodatkowo dojrzewały w beczkach po rumie. Brzmi trochę jak przepis na Ardbeg Drum?

O samej whisky

Torfowy i nietorfowy destylat Glenfiddich dojrzewał w beczkach po bourbonie, po czym na 3 miesiące trafił na finiszowanie do beczek po południowo-amerykańskich rumach. Ponowanie nie dostajemy informacji o wieku whisky. Butelkowanie w przyzwoitych, jak na taki segment, 43%, barwiona karmelem i, z dużym prawdopodobieństwem, filtrowana na zimno.

Kolor: olej
Zapach: aceton, śmietana, cynamon, karmelizowana gruszka, sherry, zgniłe winogrona, lekki dym
Smak: cynamon, cydr, dojrzałe jabłka, trochę czerwonych owoców, odrobina gorzkiego dębu
Finisz: krótki, kwaśne jabłka, lekko pikantny, dębowy, z elementami dymu

Nos lekko alkoholowy, ale przyjemny z mocno zaznaczonym wytrawnym sherry, chociaż dosyć nowoczesny. Bardzo nietypowy jak na Glenfiddich, zmierza lekko w stronę Ben Nevisa. Dym ledwo wyczuwalny, łatwo go w ogóle przeoczyć. Smak niestety znów cierpi na niskim woltażu. Jest ciut zbyt delikatnie. Ogólnie jednak nie nazywałbym tej whisky torfową. Jest cięższa niż przyzwyczaiła nas destylarnia, bardziej wytrawna, ale na pewno nie dymna.

Ocena: 84/100

Dodaj komentarz

Czytam i polecam: DramHunter | MaltVader | Fine Spirits Club