Recenzja: Laphroaig Select

Wracamy na Islay, tym razem za sprawą butelki, która często przechodzi niezauważona. Muszę, przyznać, że sam o niej zapomniałem planując serię wpisów o Laphroaig. Może dlatego, że jest to jedna z nowszych pozycji w core range (premiera w 2014), oraz najtańsza butelka w ofercie destylarni. Zazwyczaj traktowana jest jako słabsza wersja dziesiątki i mniej wymagająca whisky, ułatwiająca wejście w świat whisky. Czy słusznie?

O samej whisky

Laphroaig Select to miks kilku rodzajów beczek. Trzon stanowi destylat z beczek po klsycznych bourbonie, finiszowany w beczkach ze świeżego dębu amerykańskiego. Finisz trwa 6 miesięcy, a beczki, w co trochę nie chce mi się wierzyć, umieszczane są w najcieplejszych zakątkach magazynu, podczas cieplejszej części roku. Do tego dodawane są destylaty z małych beczek quarter (które wykorzystywane są głównie przy produkcji Laphroaig Quarter Cask) oraz standardowych rozmiarów beczek po sherry Oloroso oraz Pedro Ximienez. Butelkowanie w 40%, bez dodatku karmelu, z filtracją na zimno.

Kolor: jasny olej
Zapach: świeży chleb, siano, delikatne sherry, lekko słony, w tle glony i popiół
Smak: sól, wodorosty, popiół, gdzieś z tyłu czerwone owoce
Finisz: bardzo krótki, dym, lekko pikantny, ciut alkoholowy

W zapachu zaskakująco morsko, pojawiają się też nuty podobne do Caol Ili (chleb, siano). Na języku głównie sól, ledwo wyczuwalne nuty sherry, ginie charakter destylarni. Po bardzo obiecującym nosie brak niestety kontynuacji. Aż za bardzo ugłaskany ten Laphroaig. Można się napić, ale poziom niewiele wyższy od Islay Mist. Trochę wygląda to tak, jakby wszystkie niepotrzebny beczki trafiły do tej edycji.

Ocena: 81/100

Dodaj komentarz

Czytam i polecam: DramHunter | MaltVader | Fine Spirits Club